Minęło zaledwie kilka lat od pamiętnych postrzyżyn u knezia Popiela i w ubogiej zagrodzie Piasta. Popiel coraz gorzej czuł się w Gniezdnie, więc pod pozorem, iż gród ten jest mało obronny na wypadek wojny, postanowił przenieść stolicę kraju w miejsce bardziej bezpieczne.
Wybór padł na Kruszwicę nad jezioram Gopłem, otoczoną wokół nieprzebytymi borami, moczarami i siecią drobnych jezior. Było to istotnie miejsce nie do zdobycia dla wrogów. Na rozkaz kneziowy tysiące brańców wojennych i chłopów niewolnych zaczęło trzebić nadgoplańską puszczę. Waliły się z hukiem na ziemię potężne, rosochate dęby, smukłe buki i strzeliste sosny koronami swymi sięgające niebios. Pod toporami cieśli, ściągniętych tu z całego kraju, rósł szybko nad brzegiem jeziora wspaniały gród. Kilka stai od brzegu wynurzał się z wód goplańskich niewielki ostrów. Popiel rozkazał umocnić go potężnymi głazami i na tej kamiennej wyspie zbudował stołb obronny, a tak wyniosły, iż przy zachodzie słońca cień jego ponury nakrywał nieomal całą szerokość jeziora. Stołb miał bronić Kruszwicę od strony Gopła.
Gdy nowa stolica Polan była już prawie gotowa, Popiel zarządził przygotowania do wielkiej uczty, na którą sprosił braci swoich przyrodnich i najdzielniejszych wojów. Nagle jednak zachorzał. Nie pomogły leki ani zamawianie choroby, ani okadzanie cudownymi ziołami, i kiedy zaproszeni na ucztę bracia przybyli do Kurszwicy, zastali knezia już na marach.
A miał ci Popiel tych braci swoich przyrodnich aże dwudziestu. Imiona ich były: Bolesław, Kazimierz, Władysław, Wracisław, Odo, Barnim, Przybysław, Przemysław, Spicygniew, Spicymierz, Jaksa, Siemian, Siemowit, Ziemomysł, Bogdał, Zbigniew, Sobiesław, Wyszymir, Cieszymir i Wisław.
Skoro ciało zmarłego spłonęło na stosie, a popioły zebrano do urn i żalnic i uroczyście pogrzebanó, zgromadzili się bracia na wiec zgodnie powołali na stolec knieziowski syna Popielowego, który nosił to samo imię, co i jego rodzic. Że jednak wybrany Popiel II był jeszcze otrokiem, więc stryjowie postanowili mu pomagać w rządzeniu krajem do czasu, aż osiągnie wiek męski.
Alić młody Popiel, zaledwie ukończył czternaście lat życia, już poznał smak władzy kneziowskiej i odprawiwszy stryjców swoich zaczął samowładnie rządzić krajem Polan. Wkrótce też zasłynął swym hulaszczym życiem. Do tańca i zabawy był zawsze pierwszy, do obrony kraju ostatni. Jeszcze mu też dwadzieścia leci nie minęło, a już twarz miał szkaradną, a głowę i brodę rzadkimi tylko włosami pokrytą. Nazwano go też Chostkiem czyli nierządnikiem, rozpustnikiem.
Napominali stryjowie synowca swego, a gdy to nie pomagało, uradzili, by go ożenić.
— Jak się ożeni, to się odmieni — mawiali między sobą.
I wyswatali mu księżniczkę niemiecką, urodziwą, ale znaną ze skąpstwa.
— Że skąpa, to nic nie szkodzi — prawił Spicymierz — ukróci rozrzutność młodzieńca i nauczy go oszczędności.
Kneź Popiel istotnie się po ślubie odmienił, ale na gorsze. Oszczędność małżonki zbudziła w nim chciwość, a ta z kolei stała się główną przyczyną ucisku ludu wiejskiego. Wszelkie daniny, zarówno od wolnych kmieci, jak i niewolnych chłopów, wzrosły w dwójnasób i były ściągane bezwzględnie i okrutnie. A za to dwór kneziowski zaczął jaśnieć coraz to większym blaskiem dostojeństwa i przepychu. A Popiel ze swoją połowicą bawili się coraz weselej i coraz kosztowniej.
Lud nie tylko w okolicach Gopła, ale w całym kraju zaczął głośno sarkać, a stryjcowie Popiela znowu udzielili mu nagany grożąc, iż usuną go ze stolca kneziowskiego, jeśli się nie poprawi.
Zżymał się Popiel na te upomnienia i odgrażał się, że wyśle swych dworzan i każe swych stryjców zamknąć w stołbie goplańskim jako zdrajców. Ale chytra kneźna uspokoiła krewkiego Popiela:
— Zły to byłby sposób i nieszczęście mógłby sprowadzić na nasze głowy.
— Jakież nieszczęście? — odparł chmurnie kneź.
— A to, że wszystkich stryjców nie uda ci się pochwycić, że ci, którzy umkną, podniosą jawny bunt przeciw prawowitej władzy, że wreszcie cała sprawa nabierze wielkiego rozgłosu.
— Cóż więc radzisz?
— Skoro nie można być wilkiem, trzeba jagnięcia skórę wdziać na siebie. Znam lepszy sposób pozbycia się stryjców, sposób, który nasi grabiowie nieraz już z pożytkiem wypróbowali.
Popiel, który przez cały czas rozmowy odmierzał komnatę gwałtownymi krokami, zatrzymał się nagle przed swą połowicą.
— Cóż m za sposób, kneźno? Mów, ale żywo, bo czas nagli!
— Wyślijcie gońców, kneziu, do wszystkich stryjców swoich, i wezwijcie ich, aby przybyli, bo jesteście bardzo chorzy i chcecie przed śmiercią przekazać władzy kneziowską najgodniejszemu z nich. Ręczę, że wszyscy będą i to bardzo szybko.
— Hm, rada zaiste dobra. Głowę daję, że wszyscy przyjadą jak jeden mąż, bo każdy z nich ma się za najgodniejszego. Ale co dalej?
— Dalej? — kneźna uśmiechnęła się złym, jadowitym uśmiechem. — Resztę mój małżonku, pozostaw już mnie i beczułce burgunda, którą mi ojcowie przysłali z Nadrenii.
— Wybornie, doskonale! — klasnął w dłonie Popiel — to sposób o wiele lepszy od pęt i ciemnicy. Idę wysłać gońców, a potem kładę się do łoża i będę konał.
Tu porwał go gwałtowny, zły śmiech, że aż wypłowiałe oczy łzami mu zaszły i począł się krztusić.
— Wybornie, doskonale! Moja luba małżonko! Jeśli nam się uda, to wszystkie ziemie stryjcom, jako zdrajcom, odbiorę, a skroń twoją przyozdobię królewską koroną.
Nim słońce dwukrotnie obiegło ziemię, już stryjowie wszyscy co do jednego byli w Kruszwicy. Popiel leżał na łożu, oczy miał zamknięte, a ponieważ lica jego zniszczone rozpustą, były od dawna blade i zwiędłe, a prawie bezwłosa czaszka rdziej kolano niż głowę przypominała, więc też robił wrażenie trupa.
Weszła kneźna w czarnej sukni, zapłakana, i zbliżywszy się do łoża, położyła dłoń na czole Popiela.
— Ocknij się, mężu mój luby, i zmóż ciężką niemoc swoją. Oto stryjcowie wielmożni przybyli na wezwanie i chcą się z tobą pożegnać.
Popiel podniósł ciężko powieki i nim słowo przemówił, długo i badawczo patrzał zebranych. Wreszcie otworzył ust, a słowa jego padały wolno i z trudem.
— Witajcie, przezacni stryjowie, bratowie rodzica mego — zaczął złamanym głosem. — Krótko i źle żyłem i nie słuchałem waszych rad chwalebnych, a oto przychodzi mi nagle żegnać się z wami na zawsze. Jutro już przed gromowładnym Światowidem, bogiem naszym, będę zdawał rachunek z przewinień swoich, więc dzisiaj jeszcze chciałem prosić was wszystkich, szlachetni stryjcowie, byście mi odpuścili winy moje, ciężkie winy...
Tu zakrztusił się, zakaszlał i przez chwilę głęboko oddychał.
— Jutro już mnie nie będzie — ciągnął dalej z trudem — więc dziś jeszcze muszę zakończyć wszystkie swoje ziemskie sprawy. Kraju zostawić bez władzy nie można, więc wybierzcie spośród siebie, czcigodni stryjcowie, najgodniejszego, najmężniejszego i najrozumniejszego, i jemu rządy kraju Polan powierzcie. Mnie już czas.
Tu opadł nagle na wezgłowie, zamknął oczy i dyszał ciężko a głęboko, po czym powiedział, że chce pić. Kneźna podała mu kosztowny kielich napełniony winem, a chory uniósł się ciężko i trzymając go w drżącej dłoni, tak kończył swe przemówienie:
— Mam jeszcze tylko jedną prośbę do was, przezacni bratowie rodzica mego. Oto na znak, żeście mi wszystko przebaczyli, za pomyślność kraju naszego i za lekkie moje skonanie, napijcie się ze mną po raz ostatni.
Kneźna wniosła na srebrnej tacy dwadzieścia pucharów, a stryjcowie unieśli je w górę.
— Nie za lekkie skonanie, ale za zdrowie wasze, kneziu Popielu! — odkrzyknęli gromko, wychylając kielichy do dna.
Popiel również dotknął wargami pucharu, lecz skrzywił się nagle, jakby go chwyciły ostatnie bóle, i odstawił wino na ławę. Tymczasem stryjcowie kneziowi nagle pobledli śmiertelnie i jeden za drugim, niby dęby podcięte toporem, poczęli walić się na ziemię.
— Zdrada, trucizna! — krzyknęli najmłodsi ze stryjców, Cieszymir i Wisław, i rzucili się do drzwi. Ale w nich ukazała się gromada pachołków, którzy obalili obu stryjców na ziemię i przygnietli im kolanami krtanie. A Popiel zerwał się nagle z łoża jak najzdrowszy i dobywszy krótkiego miecza zaczął urągać konającym starcom, śmiejąc się szatańsko:
— Ha, stryjcowie przeklęci!... Przyjechaliście tu, by mnie zamordować i tron kneziowski zagarnąć! Ale potężny Światowid, który się kneziem opiekuje, pokarał was gromem swoim. Gińcie więc zdrajcy, i niechaj ni ogień, ni ziemia nie przyjmą zwłok waszych!
Tu zwrócił się do sług i hajduków:
— Kto zdradę knuję na knezia swego, nie ma prawa do stosu i pogrzebu wedle obyczaju przodków naszych. Wyrzućcie więc te trupy do Gopła, niechaj ryby i raki tuczą się nimi jako ścierwem.
Porwali dworacy za nogi jeszcze ciepłe zwłoki stryjców kneziowskich i tłukąc ich martwymi czaszkami po wysokich progach, powlekli w stronę jeziora.
Za chwilę Popiel i żona jego zostali sami.
— Prawdziwie po mistrzowsku przygotowałaś to wszystko, moja luba małżonko — zagadnął Popiel — zaiste warta jesteś, by na twym czole spoczęła korona królewska. I będziesz ją miała — dodał z uśmiechem, obejmując ją ramieniem. — Teraz cała ziemia stryjców do nas należy, nikt nam już nie będzie patrzał na ręce. Starczy na koronę...
Nagle ciemne chmury przysłoniły okna grodowe i zygzak błyskawicy rozciął niebo na dwoje, a potem grom straszliwy wstrząsnął całym dworem. Kneźna zbladła i mocniej przycisnęła się do męża, lecz ten roześmiał się beztrosko:
— Nic się nie bój, luba żono, to gromowładny Światowid rozpoczął już sąd swój nad zdradliwymi stryjcami.
Potem klasnął w dłonie i nakazał giermkowi wnieść światło i wieczerzę.
Burza, która rozszalała się tego wieczoru nad Kruszwicą, trwała przez trzy dni i trzy noce. Pioruny jeden po drugim biły w pobliże Gopła, a nocą wokoło zajaśniały łuny pożarów. Nad jeziorem wył i zawodził wicher straszliwy, jakby nim sam bóg wiatrów, Pochwist, kierował. Wyrywał z korzeniami brzozy i topole nadbrzeżne, rozwalał chaty kmiece, a na samym Gople wzbijał tak potężne bałwany, iż zdawało się, że obalić chce stołb kneziowski.
Strach ogromny padł na całą okolicę, a we dworze Popielowym wszyscy snuli się bladzi i przerażeni. Gdy więc dnia czwartego rankiem wyjrzało słońce zza chmur, ludzie odetchneli z ulga i poczęli oglądać swe straty.
Właśnie i kneź Popiel z małżonką obchodził wokół dwór swój i szacowali zniszczenia spowodowane przez burzę, gdy uwagę ich przykuł niezwykły widok: oto wzdłuż Gopła poprzez pola i łąki posuwała się szybko jakaś szarobura, ruchliwa masa. Jako gdy czarna chmura gradowa przysłoni nagle słońce i cień jej mroczny mknie tuż, tuż po ziemi, tak biegła błyskawicznie owa ciemna plama. Jeszcze Popiel nie zdążył się zorientować, co to właściwie jest, gdy przyziemna chmura dopadła z piskiem Kruszwicy.
— Myszy! — wrzasnęła nagle przerażona kneźna.
Popiel roześmiał się beztrosko, ale za chwilę strach okrutny wykrzywił mu oblicze. Cały dziedziniec zamkowy pokrywała już piszcząca masa szaroburych stworzonek, ruchliwa i zwarta jak szarańcza.
— Straż i giermkowie, bywaj tu! — krzyknął na pachołków po czym dobywszy miecza cofał się ku dworcowi, zasłaniając sobą kneźnę. Nadbiegła w pomoc straż, pachołkowie i rycerze, z czym kto miał: z mieczami, oszczepami, drągami. Tysiące plugastwa ginęło od uderzeń, lecz nowe dziesiątki tysięcy przybywały znad jeziora. Wokół walczących utworzył się wał pobitych myszy. Kto z pachołków potknął się i padł na ziemię, wnet ruchliwa masa pokrywała go, i tylko wrzask żywcem pożeranego mieszał się z mysim piskiem.
— Śmierć idzie! — krzyknęła przerażona kneźna.
Popiel czuł, jak mu dreszcz grozy przebiega po skórze. Dopadli wreszcie zamku.
— Zamykać dźwierza! — krzyknął Popiel i wyjrzał przez okno.
Zobaczył, jak szarobure, piskliwe mrowie obległo ruchomym wałem cały dworzec i gryzło wściekle wszystkie, podwoje. Niektóre po dębowych bierwionach wspinały się już ku górze, ku oknom. Słychać było jedynie chrobot dartego zębami drewna i pisk straszliwy, który mroził krew w żyłach.
— To kara Boża za potrutych stryjców — szeptali przerażeni dworzanie.
— To z ich niepogrzebanych ciał wylęgło się to plugastwo — dodawali inni.
— Śmierć idzie! Śmierć idzie! — powtarzał Popiel.
Kneźna pierwsza opamiętała się.
— Nie ma chwili czasu do stracenia, myszy wkrótce przegryzą dzwierza! Trzeba umykać na stołb, tam nas nie dostaną!
— Wojowie, pachołkowie! — wrzasnął ochrypłym głosem Popiel — brać oszczep i miecze i za mną do łodzi!...
Za chwilę zbiegli po stopniach do podziemi grodowych, zamykając za sobą ciężką, dębową pokrywę, i pędzili przy blasku pochodni tajemnym lochem w kierunku jeziora. Myszy jeszcze tu nie było. Czółna stały przy brzegu, więc pośpiesznie wsiedli na nie i wkrótce byli już na wyniosłej wieży na goplanym ostrowiu.
— Tu nas przecież nie dostaną! — mruknął Popiel, po czym zliczył wszystkie swe siły.
Było z nim zaledwie dwudziestu wojów i pachołków, reszta umknęła W popłochu lub została pożarta przez myszy. Teraz wszyscy stali przy strzelnicach i spoglądali z trwogą ku kneziowskiemu dworcowi. Mrowie mysie szturmowało wściekle do zamczyska, drąc zębami drzwi, okna i ściany. Żółty pył miałkich trocin uniósł się wokół. Za chwilę drzwi dworcowe padły pod naporem bestii i ogromna szarobura fala wlała się do wnętrza zamczyska.
— Moje perły i klejnoty! Moje złotogłowia! — jęczała kneźna przy jednej ze strzelnic.
Ale oto strach okropny zamroził jej na ustach ostatnie słowa: piskliwa masa wylała się z dworca i gnała co tchu wprost ku brzegom jeziora. Już płynęła ruchomą szarą falą ku obronnej wieży. Straż kneziowska, rąbiąc oszczepami i mieczami na lewo i prawo, wycofywała się na coraz wyższy poziom wieży. Myszy biegły w górę trop w trop za nimi, wdzierając się po schodach, drabinach i wiązaniach belkowych. Wreszcie ręce walczących poczęły omdlewać od wymierzanych razów, a ten i ów z dworzan widząc, iż nie ujdzie straszliwej śmierci w szczękach gryzoni, wolał skakać ze strzelnic i wykuszów wieżowych wprost w nurt jeziora.
Popiel i jego małżonka, zostawszy wreszcie sami, schronili się aż na sam szczyt wieży, lecz i tam ich odnalazło piszczące plugastwo. Przez chwilę wrzask okropny wzbijał się ponad stołbem, a potem cisza śmiertelna zapanowała nad Kruszwicą i całym goplańskim jeziorem.
Tak zginął wedle baśniowych podań, zanotowanych przez najstarszych naszych kronikarzy, okrutny Popiel II wraz ze swą przewrotną małżonką. Później uczeni sprzeczali się przez wieki, co oznaczają owe myszy? Jedni twierdzili, że był to możny ród Myszków, którzy pomścili śmierć pomordowanych stryjów; inni uważali, iż byli to rozbójnicy morscy, tak zwani mysingowie, czyli po polsku myszaki, którzy z Bałtyku poprzez Odrę i Noteć dopłynęli aż do Kruszwicy, a inni jeszcze inaczej. Jak było naprawdę, tego nikt już dzisiaj powiedzieć nie może.
Jedno jest wszakże pewne, iż w każdej baśni kryje się prawda niby ziarno w leszczynowym orzechu. Kto ją chce odnaleźć, musi sam się potrudzić i rozbić twardą łupinę.
Gdy wieść o okropnej śmierci Popiela dobiegła do Gniezna, zebrali się na wiec przedniejsi wojowie i na osierocony stolec po okrutnym Popielu powołali ubogiego, acz wolnego kmiecia, Piasta, znanego z gościnności i zaradności. Bo kto na małym utnie być dobrym gospodarzem, będzie nim i na wielkim. Od tego to Piasta wywodzi się sławny ród królów i książąt polskich.
źródło: "O Popielu, którego myszy zjadły oraz inne podania i legendy wielkopolskie" (Wyd. Poznańskie, 1984)
ilustracje: Dominik Płóciennik